Gdy północ wybiła, hrabina powstała nagle, i gorączkowo przeszła przez kilka pokoi, dzielących jej sypialnie od głównego przedsionka.
Cicho zeszła ze schodów, otworzyła drzwi wiodące na ogród, i wysunęła się na zewnątrz. Noc była ciemna, chmury zakrywały księżyc i gwiazdy.
Młoda kobieta okrążyła pałac i stanęła naprzeciwko okien pokoju męża. Drzwi przeciwległe otwarły się, światło zamigotało i zgasło.
— Ah! — pomyślała hrabina ze wstrętem — nie znałam go dosyć! On tam idzie!!...
Z miejsca na którem stała, pani de Nancey nie mogła widzieć okien pokoju, zajętego przez pannę Lizely. Obeszła pałac dokoła i stanęła naprzeciwko dwóch wielkich oświetlonych szyb.
Firanki nie były opuszczone, widać było w głębi postać kobiecą z rękami uniesionemi w gorę.
Blanche upinała włosy dokoła głowy.
— To Ona — pomyślała hrabina. — Ona go oczekuje i stroi się na jego przyjęcie!...
Upłynęło kilka sekund. Nagle postać odsunęła się na bok i znikła.
— On pewnie zastukał, — ciągnęła dalej pani de Nancey. — Ona poszła otworzyć!!...
Cień kobiety powrócił na dawne miejsce, lecz nie sam. Przy niej widać było drugą postać.
Małgorzata widziała gdy Paweł wyciągnął ramiona i objął postać kobiety, która przytuliła się do jego piersi. Kontury dwóch ciał złączonych w uścisku zamigotały na przejrzystej tafli okna i światło zagasło, pozostawiając ścianę pałacu spowitą w nocną pomrokę.
Małgorzata, ze spuszczoną głową, silnie bijącem sercem, drżąca gniewem i gorączką, powróciła do swojej sypialni, padła na krzesło, z którego o północy powstała, i tam pozostała do rana. Przed oczyma jej duszy przesuwały się obrazy, niby senne widziadła. Były to sceny z jej dziewiczej przeszłości, bolesna teraźniejszość i przyszłość, pokryta zasłoną tak ciemną, iż zdawała się być całunem z krepy.
Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/128
Ta strona została przepisana.