— Czy chcesz mnie zmusić, bym głośno powiedziała, dlaczego wypędzam tę kobietę?... A może mam przeciw niej użyć pomocy mojej służby?...
— Wypędzasz?!
— Tak, wypędzam!!
Dłoń hrabiego podniosła się w górę, nóż błysnął w powietrzu, Paweł był nieprzytomny. Służba oniemiała na widok tej niebywałej sceny. Nikt nie myślał stawać w obronie hrabiny.
Nagle panna Lizely odsłoniła twarz pobladłą. Ani jedna łza nie zwilżyła jej oczu.
— Ani słowa więcej, panie hrabio! — rzekła. — Dom ten, z którego mnie wypędzono, runąłby mi na głowę, gdybym w nim pozostała dłużej. Nigdy nie zapomnę gościnności, której tu doznałam i dzisiejszego pożegnania... Nie żegnam pani... zobaczymy się jeszcze...
Po tych złowróżbnych słowach, Blanche wyszła z pokoju i nie wstępując do siebie, bez kapelusza i okrycia, wsiadła do powozu, który ją uwiózł natychmiast.
Pan de Nancey dał rozkaz, by mu osiodłano konia, sam powrócił do jadalni, a ścisnąwszy rękę żony w swych zesztywniałych palcach, jak w żelaznych kleszczach, syknął przez zaciśnięte zęby:
— Mamy rachunek do uregulowania z sobą — i załatwimy go wkrótce.
— Kiedy się panu podoba — odrzekła spokojnie młoda kobieta. — Czekam...
Paweł wskoczył na siodło, ściągnął szpicrutą konia, który uniosłszy się na tylnych nogach, wykonał straszliwy skok i popędził jak strzała.
Meluzyna uprowadzała za sobą człowieka, który jej duszę zaprzedał.
Zemsta szła szybko.
Małgorzata zamknęła się w swoim pokoju, rozkazawszy służbie nie przyjmować nikogo, nie wyłączając p. de Nangés.
Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/131
Ta strona została przepisana.