Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Ta kobieta tutaj!!.. Po co tu przyszła?...
— Widzę panie hrabio! — ozwała się z gniewem panna Lizely — że hrabina nie została uprzedzoną o mojem przybyciu!!.. Nie mówiłeś pan z żoną o tem i naraziłeś mnie na nową zniewągę... Dobrze!! Odchodzę...
— Na miłość Boską pozostań! jęknął Paweł — pozostań tylko przez chwilę...
— Jeśli ta kobieta ma pozostać, ja odchodzę — rzekła hrabina.
To mówiąc postąpiła ku drzwiom. Lecz Paweł zastąpił jej drogę.
— I ty pozostaniesz! — zawołał nakazująco. — Musisz pozostać...
— Po co?
— Po to, że masz być posłuszną moim rozkazom.
— Rozkazuj najpierw, potem zobaczymy — rzekła Małgorzata.
— Czekam! — przerwała Blanche — cierpliwość moja wyczerpuje się...
— P. de Nancey strasznie wyglądał w tej chwili. Gwałtowne drżenie poruszało ciałem jego, oczy krwią nabiegłe, błędne rzucały spojrzenia.
— Małgorzato — zaczął cichym, drżącym głosem — jesteś dzieckiem prawie, w twoim wieku łatwo się omylić... Nie znasz świata i życia, pozory bierzesz za rzeczywistość, i rzucasz kamieniem na ludzi, godnych szacunku...
Hrabia zatrzymał się. Pogardliwy uśmiech osiadł na ustach Małgorzaty.
— Cóż dalej? — zapytała.
— Zbłądziłaś bardzo — ciągnął dalej p. de Nancey — lecz możesz zmazać winę, Żałując i uznając takową... Czy potrzebuję przypominać ci bolesne zajście, od czasu którego, lękając się sam wybuchu mego słusznego gniewu, wolałem zachować względem ciebie zupełne milczenie?.. Dziś możesz wszystko