— Jesteśmy okradzeni!...
— Okradzeni! — powtórzyli inni.
— Rozbój na prostej drodze!
— To niegodziwie, potwornie! — wrzeszczeli wierzyciele.
— Pan hrabia jesteś...
Nie zdołali dokończyć.
Paweł de Nancey powstał, blady i głosem donośnym, który górował nad panującym w gabinecie gwarem, zawołał:
— Żadnych obelg panowie! Przestrzegam was, że mimo, iż jestem waszym dłużnikiem, nie znoszę byście mi ubliżali, i pierwszego, któryby mi uchybił, ukarzę surowo!.. Wierzcie mi, w własnym interesie waszym radzę, pozostańmy w zgodzie. Niech dzisiejsza rozmowa nasza zakończy się poważnie. Tym poważnym finałem z mej strony jest zapewnienie, iż, od was samych zależy odebranie należności co do grosza!
Najwrażliwszą istotą pod słońcem jest: wierzyciel. Lada drobiazg go pognębia i zraża, byle słowo wraca mu nadzieję i złudzenia. Jak rozbitek na morzu, miotany przez bałwany, chwyta się najmniejszej gałązki, szukając w niej ratunku, tak i temu niekiedy wystarcza jedno rzucone słowo, by z najsilniejszego wzburzenia, przejść w stan ciszy i spokoju.
Słowem, wierzyciel, to tygrys, którego najbłahszy promyk nadziei, zmienić w baranka potrafi.
Ostatnie wyrazy pana de Nancey, tak mało spodziewane po wyznaniu ruiny majątkowej, uśmieżająco podziałały na umysły obecnych. Gwar ucichł, twarze złagodniały, nawet wyraz oblicza lichwiarza, stracił podobieństwo do drapieżnego ptaka.
— Rad jestem — rzekł Paweł — żeście panowie zrozumieli odrazu, iż spokój i takt w postępowaniu, są głównemi cehami ludzi wyższych. Winszuję wam tego. Do czego służyć mają te nieludzkie wrzaski, któreście wyprawiali przed chwilą. Hałas nic nie dowodzi!.. Czy słyszycie bym przeklinał giełdę, która
Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/18
Ta strona została przepisana.