Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/54

Ta strona została przepisana.

w swoim pawilonie w parku. Tam ona spędza wiele czasu na muzyce i rysowaniu, bo to droge dziecię rysuje jak artystka i wygrywa jak anioł... Ah! bo też kosztowało to jej wykształcenie... lecz nie Żałuję pieniędzy, gdyż mogę przyznać, że kochane to dziecię skorzystało! Czy mam dać rozkaz lokajowi, by posłał pannę służącą Małgorzaty, aby ta poprosiła tu swej pani, czy też sami pójdziemy odszukać ją w parku?
— Pragnę gorąco nie przeszkadzać pannie Małgorzacie i dla tego sądzę, iż lepiej będzie, gdy sami pójdziemy...
— Idziemy więc — rzekł Bouchard wstając. — Przejdziemy szpalerem lipowym, by iść cieniem, a zarazem zwiedzimy część mego skromnego parku... Nie jest on tak wielki, jak bywały ogrody praojców naszych, niemniej można w nim zabłądzić...
I znów przybyli, poprzedzani przez gospodarza, przeszli salony, udając się do ogrodu.


ROZDZIAŁ VIII.
Małgorzata.

Gdy mijali przedsionek, Mikołaj Bouchard zdjął zawieszony na szabli olbrzymi słomiany kapelusz i nakrył nim głowę. Przy czarnem ubraniu wizytowem, zabawnie wyglądało to sielskie przybranie.
Krętemi ulicami, wiodącemi wśród cienia lip, Mikołaj Bouchard i jego goście doszli do sielskiego pawilonu. Przez uchylone drzwi dobywały się dzwięki fortepianu, oraz młodzieńczy głos, śpiewający starą ludową piosnkę. Głos to był nie wielki, lecz dźwięczny i bardzo umiejętnie pokierowany; to też Paweł de Nancey, który szedł pierwszy, zatrzymał się, dając znak towarzyszom, by toż samo uczynili.
— Co pan robisz? — zapytał Mikołaj Bouchard.