tej zanadto szczęśliwej chwili, gdy danem mi będzie należeć do ciebie, nie tylko sercem...
Czas upływał. Za sześć dni Małgorzata Bouchard miała zostać hrabiną de Nancey. Trzeba było spieszyć się w Ville-d’Avray, lub dać za przegrane.
Pewnego poranku Paweł przybył do Montmorency smutny i zamyślony.
— Co ci jest drogi przyjacielu? — zapytała żywo Małgorzata.
— To, że kocham cię tak, iż prócz ciebie nic mnie nie zajmuje na świecie — odparł.
— I cóż w tem złego? — ciągnęła dalej narzeczona.
— To prawda, lecz zajęcie się moje jednym jedynym przedmiotem, wpływa ujemnie na moje obowiązki rodzinne... Mam krewnego ze strony mej matki, księcia C***...
Na dźwięk słowa „książe,“ Mikołaj Bouchard zawołał:
— Wielki Boże!... może jesteś z nim w niedobrych stosunkach?! —
— Właśnie o to idzie... Nie wiem, czy on mi przebaczy, że dotąd nie uwiadomiłem go o zaszczytnym związku, który zawrzeć mam zamiar.
— Napisz zaraz...
— Za późno... Pomyśl drogi ojcze, ślub mój za sześć dni się odbędzie... Aby rzecz naprawić, wypada mi jechać do niego...
— Jedź że co prędzej mój zięciu! zawołał Bouchard. — Nie zapomniej złożyć panu księciu mego, najgłębszego szacunku; a możebyś go przywiózł z sobą, co? nie zła myśl!...
— Nie zła, lecz niemożebna do spełnienia... Od pięciu lat wuj nie wychodzi z pokoju, cierpiąc na podagrę...
— Tem gorzej!... tem gorzej!... Serdecznie go żałuję...
W dwie godziny po tej rozmowie Paweł wchodził do drzwi szaletu w Ville-d Avray.
Strona:PL X de Montépin Z dramatów małżeńskich.djvu/81
Ta strona została przepisana.