Otóż przedsiębierca nie dawał znaków życia.
— Zatem wszystko w porządku — wywodził wniosek bandyta — i mam czas do skombinowania swoich planów.
Pewnego poranku miał wyjść, gdy gwałtowny brzęk dzwonka, odzywający się nagle, wstrząsnął go nerwowo.
Zawsze oględny i stawszy się bardzo niedowierzającym od czasu sprawy z Jarrelonge’m, Leopold świderkiem Wykręcił we drzwiach dziurkę prawie niewidoczną, która mu pozwalała poznać przychodzących.
Zbliżył się na palcach, nie chcąc zdradzić swojej obecności żadnym szmerem i przyłożył do tego otworku lewe oko.
— To Paskal... — szepnął bardzo niespokojnie. — Co się tam dzieje?...
I spiesznie otworzył.
Przedsiębiorca widocznie wzruszony wszedł.
Leopold zamknął drzwi za nim.
Paskal już minął przedpokój i przestąpił próg pokoju służącego za salon.
Za nim szedł jego krewny.
— Co cię sprowadza? — rzekł do niego.
— Dzieje się rzecz dziwna, niepojęta, która mnie mocno zajmuje...
— I cóż to za rzecz?
— Zagadka do odgadnienia.
— Wytłómacz się.
— Oto jest wyjaśnienie.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1018
Ta strona została przepisana.