W miarę jak gorączkowy niepokój Paskala wzrastał, Leopold przychodził do zimnej krwi.
— No, no!... — rzekł spokojnie. — Zbyt wiele nerwów, a za mało zastanowienia!...
— Czy odgadujesz tę zagadkę?
— Wcale nie.
— I jesteś spokojny?
— Dla czegóżby nie?
— Pomyśl, że te stawiennictwo w gabinecie sędziego śledczego musi mieć ważny powód!...
— To nie ma wątpliwości, ale dla czegóż powód ten miałby być groźnym. Prawdopodobnie, a nawet rzecz to pewna, że sędzia chce cię przesłuchać, nie jako obwinionego, lecz jako świadka...
— Świadka, czego? Nie wiem o żadnym interesie, w którymby moje świadectwo mogło być użytecznem...
Leopold uderzył się w czoło.
— Doprawdy? — zapytał z uśmiechem.
— Zaiste... tak mi się zdaje...
— To ci się źle zdaje...
— Odgadłeś?
— Od razu...
— A to jest?
— Sprawa Terrys, mój dobry!... Czyżbyś ty przypadkiem o niej zapomniał?...
Usłyszawszy te wyrazy: sprawa Terrys, Paskal zbladł jak trup.
Leopold ujrzał tę bladość i wzruszył ramionami.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1020
Ta strona została przepisana.