Pani Bertin zajęła miejsce obok woźnicy, który zwierzę ściągnął biczem.
Kabryolet potoczył się i puścił bulwarem.
— Czy zamek Viry leży nad brzegiem rzeki? — zapytała Małgorzata.
— Nie zupełnie, proszę pani... — odpowiedział powożący.
Wdowa o więcej nie pytała.
— Leży on na pochyłości wzgórza... — dodał ów człowiek. — O cztery kilometry stąd weźmiemy się naprawo, drogą, która nas zawiezie prosto do pana Vallerand... — Kiepsko z nim, z naszym deputowanym... Pomimo wielkiego majątku nie długo on już pociągnie...
Wdowa nie badała o więcéj.
Spojrzała na zegarek, który wskazywał trzy kwadranse na czwartą.
Czas był zimny; — niebo szare jak w Holandyi. Należało się spodziewać silnej zamieci.
Czuć było, że noc nadchodziła.
Pani Bertin pogrążyła się w głębokie milczenie. Myślała ona o spotkaniu się, jakie miało nastąpić z Robertem, niegdyś tak szalenie kochanym, dziś zestarzałym przedwcześnie i stojącym nad grobem...
Po upływie dziewiętnastu lat, i po zaszłych wypadkach, jaka też miała nastąpić dziwna a może straszliwa scena, z powodu jéj odwidzin i objawienia żądania?...
Małgorzata przewidywała walkę, zacięty opór Roberta, oskarżenia, wyrzuty, ale powzięła silne
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/103
Ta strona została przepisana.