mięszaną, boję się, czyś nie zrobił jakiego głupstwa...
— Przeciwnie, dałem dowód zimnej krwi i największej siły woli, bom się ani zdradził, ani zmięszał... a jednak, przysięgam ci, że było czego stracić głowę...
— A! do djabla... o cóż więc szło?
— O sprawę hrabiego de Terrys.
— Widzisz, żem trafnie odgadł...
— Tak, aleś się nie domyślił, że będzie mowa także i o naszej kuzynce...
— O jakiej kuzynce?
— Do kroćset, o nieprawej córce! O Renacie i o pani Urszuli...
— Co ty bajesz? — szepnął Leopold, którego fizyognomia się zachmurzyła: — nic a nic nie rozumiem i nie cierpię zagadek...
— Wytłómaczę się... słuchaj...
Wtedy powoli, poważnie, Paskal powtórzył badanie, któremu uległ, dając czas swemu krewnemu rozważyć udzielane przez siebie odpowiedzi i zdać sobie sprawę z ich znaczenia.
Zdaje nam się niepotrzebnem zapewniać, że Leopold, największą uwagę przykładał do tego opowiadania.
Nieokreślona obawa ogarnęła go, gdy Paskal mówił o Renacie i o Urszuli, utrzymując, że sędzia pokoju uważał dziewczę za dziecko hrabiego, a dozorczynię jako najemnicę, będącą pod jego rozkazami.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1055
Ta strona została przepisana.