Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1069

Ta strona została przepisana.

Renata włożyła okrycie i kapelusz.
— Wzięła związane taśmą pudło stojące na kantorze, poczem ukłoniwszy się Małgorzacie wyszła.
Zenejda mruczała:
— Cóż ta pani tak się przygląda naszej sklepowej, a na mnie ani spojrzy?... Zdaje mi się, że jestem tyleż warta, co i ta lala, Renata...
— Skończyłam... — rzekła pani Laurier kładąc w kopertę list napisany do korrespondenta brukselskiego...
I postąpiła do Małgorzaty.
— Zachwycające dziewczę... — rzekła ostatnia głośno.
— Pani mówi o Renacie?
— Tak.
— W istocie zachwycające, łagodne, skromne, i szczególnie rozumne... Szczęśliwy to dla mnie nabytek.
— Doprawdy, ona wszystkim głowy zawróciła... — mówiło do siebie kwaśno popychadło. W końcu to robi się nudnem!....
— Czy jej rodzice mieszkają w Paryżu?
— Nie pani, ona jest sierotą...
— Sierotą?... — zapytała pani Bertin z żywością.
— Tak, i jak mi mówiła, nigdy nie znała ani ojca ani matki.
— Biedaczka!... — — mówiła dalej Małgorzata wzruszona. — Musiała należeć do dobrej familii, bo jest dobrze wychowana.