Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/107

Ta strona została przepisana.

obecne były, jego zwykły lekarz, doktor Tallandier i poufna, gospodyni jego domu, Urszula Sollier.
— Kochany doktorze, — mówił Robert Vallerand słabym głosem, melancholicznie się uśmiechając, — napróżno usiłujesz wlać we mnie nadzieję, któréj mićé nie możesz... — Jakkolwiek nie jestem, taki jak pan lekarzem, badałem ja wiele swoją chorobę i nie karmię się żadném złudzeniem... — choroba sercowa robi niespodzianie szybkie postępy, na które twoja nauka nic nie pomoże... — Koniec się zbliża.
Pan Tallandier pochylił głowę w milczeniu.
Po licach pani Urszuli spłynęły dwie łzy ukradkiem.
Deputowany mówił daléj, wyciągając do doktora rękę.
— Milczysz kochany przyjacielu... Nie śmiesz mi zaprzeczyć... — Twoja postawa jest najwymowniejszą odpowiedzią.
— I jakąż panu dać mogę inną? — zawołał doktor. — W obec twojéj najzupełniejszéj niewiary, muszę milczeć...
— Nie wierzę, gdyż znam swój, stan dobrze... — Czyniłeś wszystko na próżno, i co można było uczynić dla mego ocalenia... — Znasz moje życie... Wiesz jakie mnie spotkały zawody... jakie mnie truły zgryzoty... — W młodości, dotkliwa boleść zasiała we mnie zarody zabijającéj mnie choroby... — Nieustanna, ciągła praca w Ameryce dla zdobycia majątku, pogorszyła mój stan... Obdarzony od lat czterech? przez współziomków mandatem, którym, się szczycę, nie