gła mieć za blizką przyjaciółkę kwiaciarki paryzkiej, któraby nią kierowała, rekomendowała, umieszczała...
Zresztą wydawało się materyalnie niemożliwem, aby dziecię oddane pod nadzór pani Sollier, poufnej Roberta Vallerand, znajdowało się samo w Paryżu i było panną sklepową.
Niewyraźna nadzieja kołysząca Małgorzatą rozchwiała się.
Jednakże zapytała:
— Czy pani wie jak się Renata z rodziców, nazywa?
— Nie, pani... Nawet nie jestem zupełnie pewną, czy ona ma jakie nazwisko... Kilka słów Zirzy (jest to kwiaciarka o której wspominałam), każą mi przypuszczać, że Renata może być dziecięciem naturalnem...
— Biedna mała!... — powtórzyła wdowa.
— Wszak ona jest dla pani sympatyczną, nie, prawda?
— Przyznaję, że bardzo.
— Renata ten skutek wywiera na wszystkich...
— Zachwyciła mnie jej twarz i spojrzenie...
— Tak samo jak i mnie... przyznaję, że od razu mnie podbiła... Gdybym była miała z nieboszczykiem córkę, to chciałabym aby była podobna do Renaty.
Małgorzata wydała przeciągłe westchnienie i po chwili milczenia spytała:
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1071
Ta strona została przepisana.