drugich, zdawał się czytać, w istocie zaś zagłębił się w rozmyślaniu.
Prawie w pół godziny drzwi restauracyi się otworzyły przepuszczając Zenejdę, popychadło ze sklepu koronek.
Ten gawrosz żeński zbliżył się do kantoru podskakując według swego zwyczaju i odezwał się do gospodyni zakładu tonem poufałości zdradzającym ciągle stosunki:
— Dzień dobry pani Hurtin... Jakże idzie.
— Dziękuję ci mała, nie źle... Czy twoja pani potrzebuje co dzisiaj odemnie?
— Tak, pani Hurtin... Franciszka, kucharka, wyszła na parę godzin... Bądź pani łaskawą przysłać nam obiad na trzy osób.. tylko niech porcye będą duże i niech będzie legomina... naprzykład naleśniki... Och! naleśniki, przepadam za niemi! To nas trochę orzeźwi po potrawach tej trucicielki Franciszki, która nic nigdy nie soli ani pieprzy.
— Widać lubisz wykwintną kuchnię, ty... — rzkła pani Hurtin ze śmiechem.
— Czy ją lubię? Bardzo temu wierzę!... Mam kuzynkę która zna pewną młodą osobę, co raz jadła raki nadziewane... Zdaje się że one muszą być tak pieprzne, że człowiek sobie palce oblizuje! Gdyby wszyscy mieli mój gust, toby nigdy nie było dosyć pieprzu w potrawie, ani cukru w legominie...
— Żarłoku!...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1077
Ta strona została przepisana.