— No i cóż, lubię to co dobre, przecież to nie jest nic głupiego... To nie tak jak nasza nowa panna, skromnisia, co pije tylko zafarbowaną wodę i zjadłaby niewiedzieć co, nie wiedząc czy dobre, czy złe. To mnie irytuje!...
― Jak zwykle.. Zamykamy o trzy kwandranse na ósmą... Przyszlij pani o ósmej...
— Dobrze, dobrze... Czy pani nie powiedziała co chce na obiad?
— Nie, mówiła abyś pani zrobiła tak jak gdyby dla siebie... Zatem, przez miłość własną, pani Hurtin, musisz się pani wysadzić i nie zapomnieć o naleśnikach...
— Dobrze.
— Pani wie, że naleśniki są lepsze, jeżeli przy rozrabianiu ciasta wleje się kieliszek koniaku...
— Jak to, Zenejdo, ty znasz się na kuchni?
— Znam, pani Hurtin... Jak będę bogata, to będę zajadała same przysmaczki... Mogę panią o tem zapewnić!...
— Więc będziesz bogatą?
— Dla czegóżby nie!
— I to przy koronkach zrobisz majątek?
— Przy koronkach, albo gdzieindziej... później zobaczymy... Do widzenia, pani Hurtin...
— Do widzenia, urwisie...
Zenejda wypadła galopem.
Leopold Lantier ani słowa nie stracił z poprzedzającej rozmowy.