Zenejda sam mu dostarczyła szukanego pozoru.
Dziewczyny takie, prawdziwe córki Ewy, lubią stawiać przed sklepami jubilerów.
Przyciąga je do nich połysk złotą, podziw i chciwość zatrzymują przed niemi.
Uczennica, jak wiemy, była zalotną; czuła że rośnie, miała się za ładną; mówiła sobie, że klejnoty jeszcze ją upięknią i liczyła na to, że kiedyś, później, wyborze sobie z wystawy to co ją olśniewało.
Zkąd przyjdą pieniądze, któremi miała zapłacić przyszłe sprawunki?
Wcale się tęm nie zajmowała; że przyjdą, o tem nie wątpiła, a to była rzecz główna...
Zrodzona i wychowana wśród nędzy, nie miała nawet skromnego pierścionka, jakie widywała u swoich towarzyszek.
Z całego serca przywoływała ona owego dnia, w którymby mogła, tak jak jej młode towarzyszki, uczepić sobie złoto u uszów.
Dla tego więc i stosownie do swego niezmiennego, cowieczornego zwyczaju, zatrzymała się przed jednym ze sklepów położonych przy wejściu na przedmieście i zaczęła przyglądać się klejnotom, na które miała szczególniejszą ochotę.
Leopold stanął o parę kroków od dziewczyny, i przy świetle reflektorów przyglądał się jej twarzy.
Twarz ta, niezmiernie ruchoma i wyrazista, powalała mu czytać w myśli uczennicy.
— Mam ją... — pomyślał.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1081
Ta strona została przepisana.