— No, pan sobie chcesz ze mnie żartować! Ja pana nie znam...
— Ale ja cię znam, panno Zenejdo... — rzekł Lantier ze śmiechem.
— Pan wiesz jak mi na imię! — rzekła dziewczyna z coraz wzrastającem zdziwieniem.
— Jak widzisz... Prócz tego wiem, że jesteś uczennicą u pani Laurier i niedawno przychodziłaś do mojej żony ż koronkami.
— O! to być może... pani ma tyle kupujących, aleja sobie pana nie przypominam.
— Ja ciebie nie zapomniałem i miałem zamiar przy pierwszej sposobności ofiarować ci prezencik... Sposobność się trafia dzisiaj, wejdźmy do jubilera...
Zenejdą owładnęła pokusa, pokusa gwałtowna, prawie nieprzeparta; jednakże jeszcze się wahała.
— Wszak to te, prawda? — mówił dalej Leopold wskazując na kwiatki z szafirów.
Pierwszy raz może w życiu onieśmielona, uczennica wyjąkała:
— Tak, panie.
— No, to pójdź ze mną...
— Nie śmiem...
— Dlaczegóż?
— Coby mama powiedziała.
— Uzna to za rzecz prostą, bo przed nią nic nie będziesz ukrywała i gdy się dowie, że klijent twojej pani ofiarował ci tę drobnostkę, pewny jestem, że pochwali, iż ją przyjęłaś!... No, pójdź moje dziecię...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1092
Ta strona została przepisana.