— Urszula pojedzie jutro do Romilly po lekarstwo.
— To zapóźno... Obciąłbym żebyś co godzinę brał łyżkę przepisanego ci lekarstwa i to jaknajprędzej...
— Ja jadę do Romilly, zabiorę z sobą twego służącego Klaudyusza a on je przywiezie...
— Jak chcesz, kochany doktorze...
— Gdybyś w skutek jakiej nieprzewidzianéj okoliczności poczuł zwiększające się bicie serca, zażyjesz natychmiast to lekarstwo...
— Dobrze.
Pan Taliandier wziął za kapelusz.
— Do jutra, mój przyjacielu — rzekł ściskając przyjaźnie chorego za rękę — zabieram Klaudyusza.
— Do jutra — powtórzył Robert.
Urszula odprowadziła lekarza aż do drzwi salonu i powróciła do swego pana....
— Panie Robercie... drogi pani Robercie... — wyjąkała klękając obok szezląga z oczyma zalanemi łzami.
— Urszulo, — rzekł deputowany prawie z niecierpliwością, — jeszcze raz cię proszę, bez tych płaczów i słabości!... — Musisz się zgodzie z tém, co jest nieuniknioném! Dzięki doktorowi, wiem, wiele mi pozostaje czasu do rozporządzenia... — Skorzystam z niego, aby w zupełności uregulować swoje interesa... Wstań, moja dobra Urszulo, mamy z sobą do pomówienia.
Pani Sollier usłuchała i wzięła krzesło.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/110
Ta strona została przepisana.