wanie prawie nie dałoby czekać na siebie... Więc doznałaś tego uczucia sympatyi?...
— Tak jest, z gwałtownością nie dającą się opisać słowami i to w chwili, gdym nie myślała o matce... a jednak zapewniam cię, gdy mój wzrok spoczął na nieznajomej, zdawało mi się że poznaję tę twarz nigdy niewidzianą... powiedziałam do siebie: Oto jest moja matka!
— Gdzieżeś spotkała tę nieznajomą? — zapytał Paweł z żywością.
— U pani Laurier.
— Kiedy?
— Wczoraj.
— Po cóż ona przychodziła do sklepu?
— Po koronki.
— Wszystko to rzecz bardzo prosta, kochana Renato i z pewnością ludzi cię, wyobraźnia twoją, Renato.
— Dla czegóż więc ogarnęło mnie to pomięszanie. Zkąd to gwałtowne bicie serca na widok tej kobiety?
— Mówiłem ci przed chwilą, że w skutek sympatyi...
— Zgoda, ale dla czegóż jej wzrok był ciągle we mnie utkwiony, tak samo jak mój nie mógł się od niej oderwać?
— Wzajemna sympatya i nic więcej... Zresztą kto wie, czy ta kobieta nie znajdowała w tobie rysów uwielbianego dziecięcia... może dziecięcia zmarłego...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1101
Ta strona została przepisana.