co będzie to będzie, wynagrodzę sobie to na przyszłą niedzielę.
Nadeszła niedziela.
Jarrelonge kładąc się wcześnie, skoro świt wstawał.
Wstał, ubrał się prędko, zapalił w piecu i poszedł po śniadanie.
Dzień zapowiadał się przepysznie.
— W południe puszczę się ku rogatce Tronowej... — szepnął uwolniony więzień — tam spotkani którego z kolegów, bo samemu spacerować nudno... zaproponuję mu fundę... Pójdziemy do Vincennes, a ztąmtąd do Nogent...
Czekając południa, Jarrelonge zjadł śniadanie, poczem wziął się znowu do czytania „Pamiętników“ hrabiego.
Czytając myślał:
— To ci się napodróżował, ten facet! Wszystkie dochody na to wydawał... To musiało drażnić jego córkę, że nie mogła korzystać z milionów i dała mu pigułkę... Rozumiem to, ale to głupio że się dała wziąść... Jestem pewny, że poczciwca bawiło opisywanie swego życia... A to byłoby zabawne, gdybym ja swoje opisywał... tylko miałbym do opisywania zbyt wiele kradzieży, co moi czytelnicy mogliby znajdować jednostajnem...
Jarrelonge przerwał swój monolog.
Przewrócił kartkę i zatrzymał się na kilku wierszach skreślonych czerwonym atramentem.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1107
Ta strona została przepisana.