— Jakie, proszę pana?...
— Pragnąłbym dostać adres tej osoby, co tu przed panią mieszkała.
— Nie znam tego adresu... Dom był pusty, gdym go zajmowała, nie mogę więc pana w niczem objaśnić, ale zapewne gospodarz będzie to mógł uczynić...
— Prawda... Gdzież mieszka ten gospodarz?
— Bardzo blizko ztąd, na ulicy Picpus...
— I nazywa się...
— Paskal Lantier, przedsiębierca.
Jarrelonge zadrżał, tak silnem było jego zadziwienie.
— Pani powiada? — zawołał.
— Powiadam: pan Paskal Lantier.
— Dziękuję pani... zdawało mi się żem źle dosłyszał... Wyświadczyłaś mi pani, nie wiedząc o tem, wielką przysługę.
— Bardzo mi przyjemnie... — rzekla owa pani z uśmiechem.
Jarrelonge wyszedł z dziedzińca i z ulicy.
Umysł jego oświetliło nagle żywe światło.
Paskal Lantier musiał być krewnym Leopolda.
Ten ostatni mając do rozporządzenia lokal należący do Paskala, z pewnością pracował dla swego, krewnego i z nim do współki.