— Tak, ale po drodze ztąd do halli jest tylu kupców win...
— Zatem pan sądzisz?...
— Niestety! gdyby nie to, to byłby już dawno powrócił.
Wirginia odeszła z wezbranem sercem i oczyma łez pełnemi.
Stefcia, Izabella i Renata nakrywały wielki stół na środku.
— Mamo — zapytała Stefcia ile nas będzie?
— Powinno nas być dwadzieścia cztery osób — odpowiedziała gospodyni gniewliwie, lecz będzie nas tylko dwadzieścia trzy.
— Dla czego, mamo?
— Do licha! dla tego, że pan Ryszard obiaduje w mieście, albo trawi swoje wino.
— W tym celu, trzebaby je pić, mamo Baudu! odezwał się san, Ryszard, który wszedł niosąc duży kosz i mały skórzany woreczek.
Straszliwe hura dało się słyszeć na jego przyjęcie.
— Lepiej późno jak nigdy! ale jednakże nie jest to zbyt wcześnie... szepnął Wiktor szczęśliwy, widząc że brał przyszedł i nie był pijany.
— Czy ty mi powiesz, nic dobrego, zkąd idziesz i którędy szedłeś? — rzekła gospodyni zbliżając się do niego, ująwszy się pod boki.
— Tak, mamo... — odparł Ryszard tonem pieszczotliwym.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1116
Ta strona została przepisana.