Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/112

Ta strona została przepisana.

którego nie mógł powściągnąć. — Chcę umrzeć przy córce...
I oczy jego zwilżyły się łzami.
— O! tylko bez wzruszeń... bez wzruszeń... błagam pana!... — zawołała Urszula, — którą łzy dusiły. — Przypomnij pan sobie słowa doktora... od tego życie twoje, zawisło...
— Bądź spokojna — rzekł — chwila szczęścia nie pogorszy mego stanu... — Będę spokojny... O czém to mówiliśmy?
— Że jutro pojadę do Troyes, po Renatę.
— Tak... — Zabawisz tam kilka godzin, dla kupienia tego, co jéj potrzeba do ubrania. Moja córka zrzuci suknie pensyonarki... będzie więc wszystkiego potrzebo wała... — Jestem bogaty... nie szczędź więc... możesz wydać ile ci się podoba...
— Klejnotów nie kupować?
— Nie, ani jednego... — Pragnę aby Renata za mego życia nosiła tylko mały medalion, któryś jéj wręczyła w dniu pierwszéj kommunii... — Pochodzi on od jéj matki, któréj go dałem, jako zakład miłości i odebrałem razem z córką...
— Zresztą Renata ma bardzo proste upodobania — rzekła pani Urszula.
— Drogi aniołek, — jakże ją będę uwielbiał? — szepnął chory.
Po chwili milczenia mówił daléj:
— Doktor zapewnił mi trzy miesiące życia, ale, być może, że śmierć uprzedzi jego przewidywania...