Przekonał go akcent brata. Nie miał żadnej wątpliwości.
Jarrelonge oddychał swobodniej i spoglądał na sprawę mniej wylękłem okiem.
— Listów nie było.
— Było to jednem niebezpieczeństwem mniej; ale Renata, cudem żyjąca, stanowiła niebezpieczeństwo, przeciw któremu trzeba się było zasłonić.
Leopold, który się niczego nie domyśla! — szepnął bandyta z przekonaniem.
Paweł rozmyślał.
— Mordecy którzy skradli ten woreczek, pochwycili papiery... — rzekł po chwili. Czemuż mi Bóg nie dozwolił, parę dni temu, dogonić człowieka, którego głos Renata poznała i któregom gonił dłużej niż godzinę.
Jarrelonge znowu zadrżał.
— A! a!... rzekł — to on był...
I dodał melancholicznie:
— Nie miło mi tutaj!...
— Więc ten człowiek był jednym z morderców? — zapytał Wiktor Beralle.
— O tem niepodobna powątpiewać...
— Kroćset! — myślał Jarrelonge — a tom się gracko wywinął! Szczęściem że nie zna mnie z twarzy...
Opowiadanie Pawła wywarło na słuchaczy głębokie wrażenie wzruszenie malowało się natwarzach wszystkich obecnych.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1123
Ta strona została przepisana.