Jarrelonge położył dziesięć sous na maszynie do szycia.
— Czy panu koniecznie o to idzie?... — rzekła odźwierna.
— Koniecznie.
— No, to się nie będę z panem; sprzeczała o taką bagatelkę... Bardzo panu dziękuję...
Schowała monetę do kieszeni.
— Zresztą — mówił dalej uwolniony więzień — wczorajszej nocy późno do domu wracano...
— Prawda... Możnaby rzec, że wszyscy lokatorowie gdzieś hulali... nawet panna Renata, która przyszła na trzy minuty przed panem.
— Co to ża panna Renata?
— Panna z magazynu... Dziewczyna ładna jak anioł i porządna jak obrazek... prawdziwy klejnot... Czyś jej pan jeszcze nie widział?
— Nie.
— A jednak ona mieszka w tej samej sieni.
— Tak, jej drzwi są obok pańskich...
— Patrz! patrz! patrz!... — zawołał Jarrelonge, przybierając zalotną minę. — Mam ładną sąsiadkę, i nic o tem nie wiem! A! tego za wiele!
— Do licha! — zawołała odźwierna ze śmiechem. Jak się pan zapalasz!... Wołaj straży ogniowéj mój zuchu, bo ta brzoskwinia nie dla ciebie dojrzewa...
— Wiesz pani, ja sobie tylko tak bajdurzę... Ja wyglądam iż się palę, ale w gruncie jestem jak zapałka z fabryki rządowej... nie zajmuję się ogniem...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1142
Ta strona została przepisana.