trzałam z przyzwyczajenia... Zmykam co tchu... Mama mi przykazała wcześnie powracać...
— No! panno Zenejdo, chodźmy.
Dziewczyna mrugnęła okiem.
— Ba! — rzekła. — Czy się pan chcesz czego dowiedzieć.
— Może...
— Więc będziesz mnie pan wypytywał?
— Jeżeli panna zechce odpowiadać.
— Czemużby nie? Pan jesteś grzeczny dla mnie, ja dla pana będę grzeczną...
— A więc, zamiast klejnotu, przyjmij to... Będzie na kupno sukienki...
I Leopold włożył w rękę dziewczyny dwa lujdory
— O! panie... — szepnęła Zenejda zarumieniona z radości... — Co mama powie?
— Ani słowa, gdyż będziesz umiała tak zręcznie zkłamać, że ją to omami...
— Mój panie, jabym nie potrafiła kłamać...
— A jednak nic łatwiejszego. Spróbujesz i przyzwyczaisz się... To łatwo idzie...
— Dobrze... spróbuję... Cóż pan chcesz wiedzieć?
— Czy koronki z Bruksselli nadeszły, albo czy prędko nadejdą...
— Spodziewamy się ich dopiero w piątek lub w sobotę...
— Tak późno!
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1164
Ta strona została przepisana.