jak gdyby w swoim łóżku, kołysany ruchem wagonów po szynach.
Tej nocy było inaczej.
Wciśnięty w kąt, z twarzą okręconą szalem, i siedząc w towarzystwie czterech podróżnych, Jarrelonge udawał że drzemie, lecz w istocie rozmyślał.
Przybywszy do Maubeuge, trochę przed dziewiątą zrana, wyszedł ze swojej nieruchomości.
Zapowiadano postój przez pięćdziesiąt minut.
— Zjem tu śniadanie... — pomyślał nędznik. — W Brukselli może nie będę miał czasu... Korzystajmy z okoliczności...
Zasiadł więc w bufecie, kazał sobie podać obfite śniadanie, dobrze zapił, a gdy służba zawołała: „Panowie, pociąg odchodzi!...“ powrócił do swego przedziału, gdzie znowu zamknąwszy oczy, zaczął dalej rozmyślać.
O dwunastej minut dziesięć, pociąg wjeżdżał na dworzec brukselski.
Nie potrzebując kłopotać się bagażem, Jarrelonge spiesznie stanął u drzwi wychodowych.
Nie znając Brukselli musiał się poinformować.
— Gdzie się wsiada do pociągu idącego do Antwerpii? — zapytał posługacza.
— Na dworcu Północnym, na drugim końcu miasta. Tramwaj stojący naprzeciw, zawiezie tam pana...
I posługacz wskazał na początek linii tramwajowej.
Na linii stały dwa powozy.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1182
Ta strona została przepisana.