dącą około gmachu, na której nadzorca, przez niedbalstwo, nie postawił warty.
„Z ulicy téj, więzień przełazi niewiadomo jakim sposobem przez mur otaczający więzienie... Czy miał za murami więzienia wspólnika, który mu poddał pomoc? — Dociec tego niepodobna.
„Więzień ten, skazany na całe życie, znajdował się w Clairvaux od lat ośmnastu i był dobrze notowany. Pracował on w kancellaryi więziennéj. Dyrektor miał prosić o jego ułaskawienie za odważną obronę zamordowanego dozorcy.
„Zbieg nazywa sie Leopold — Lantier“
Przeczytawszy to nazwisko, Robert Valierad zadrzał.
— On! — szepnął z zadziwieniem pomięszaném z przestrachem, — on! ten nędznik... ten znienawidzony siostrzeniec, który splamił nazwisko ojca i stał się przyczyną wstydu i śmierci matki, mojéj biednéj siostry!... — Uciekł!... on uciekł!... — Ach! ta nowina nabawia mnie pomięszaniem... przeczuwam straszne, nieuniknione niebezpieczeństwo!...
Deputowany zbladł jak śmierć.
Ręka jego drzała.
Przeczytał zwolna powtórnie artykuł gazety a po upływie kilku sekund, rzucając ją zdała od siebie mówił daléj:
— No! w głowie mi się mięsza i moje przeczu-