Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/122

Ta strona została przepisana.

cia nie mają żadnego sensu... — Zbrodniarza nie ma się co obawiać... nie zajedzie on daleko... Wszyscy żandarmi są na nogach... rysopis rozesłany wszędzie... Leopold Lantier musi już być przy aresztowany... i tym razem będzie dobrze strzeżony.
Robert pogrążył się w głębokiém milczeniu.
Przebyte wzruszenia nadwerężały jego ciało osłabłe w skutek cierpień. — Zdawało mu się, że w około niego panowały ciemności; — przestał myśléć; — powieki jego zapadły na zmęczone oczy.
Zasnął.
Do salonu weszła Urszula.
Widząc że chory drzemał, uszanowała jego spoczynek, przyłożyła drewna ogień i wyszła.
Piąta wybiła gdy wróciła niosąc światło, Robert ocknął się, i widząc że już noc zapytał:
— Czy długo spałem?
— Półtoréj godziny, panie.
— Jest to zapewne skutek lekarstwa... lekarstwa dobroczynnego, gdyż marzyłem że już nic nie cierpię...
W téj chwili dał się słyszéć turkot powozu wjeżdżającego na dziedziniec.
Deputowany i gospodyni nadstawili ucha.
— Czyby to doktor przypadkiem wracał... — rzekł Yallerand.
— Ma jutro dopiéro przyjechać...
— Zatém to ktoś z przyjaciół lub suplikantów.
— Czy pan przyjmuje?