Przypadek cudownie mu usłużył.
Po kilku zakrętach przybył na plac i na końcu bardzo krótkiej uliczki ujrzał oświetloną tarczę zegara.
Był to zegar stacyjny.
— Kolej! — pomyślał nędznik — jakie szczęście! — Jeżeli jeszcze jest pociąg do Brukselli, to zmykam.
Miał czas odetchnąć i puścił się w dalszą drogę.
Na dziesięć minut przed północą wchodził do sali pasażerskiej; czytelnicy wiedzą już, że o północy odchodzi pociąg, ten sam, którym miał jechać Paweł Lantier.
Jarrelonge skorzystał z tego.
O północy zajął miejsce w wagonie drugiej klasy, gdzie się ujrzał sam jeden i okręciwszy rękę końcem szalika dla ukrycia śladów krwi, zastanowił się nad wypadkami, które niedawno zaszły.
— Ten głupiec Oskar zląkł się — rzekł sam do siebie — albo zasnął na śniegu... Tem gorzej dla niego, jeżeli się na nim skrupi... Obecnie, ja jestem zupełnie bezpieczny... Belgijczyk nie wie kto ja jestem, więc mnie nie może denuncyować. Prawda że listów nie mam, ale młodzieniec otrzymał dobrą porcyę... krew mu płynęła ustami... Obecnie już musi nie żyć, chociaż ma twardą głowę... Listy zostaną w woreczku gdzie ich nikt nie znajdzie, i niech mnie djabli porwą, jeżeli tym razem wyjdą na wierzch.
Teraz idzie o odszukanie Leopolda, ażeby mu opowiedzieć o mojej podróży do Belgii...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1226
Ta strona została przepisana.