— Dla czegóżby nie? — To mnie rozerwie a Tallandier zalecił mi rozrywkę.
Urszula wyszła, minęła pokój poprzedzający salon i zastała w przedsionku służącego, lecz nie Klaudyusza, w towarzystwie kobiety w grubéj żałobie, któréj twarz zakryta, była gęstą koronkową zasłoną.
— Pan jest cierpiący, — mówił lokaj — i nie wiem czy będzie mógł panią przyjąć, chybaby wizyta pani była bardzo ważną.
Zasłonięta dama, w któréj nasi czytelnicy odgadli Małgorzatę, odrzekła wzruszonym głosem:
— Przyczyna moich odwiedzin jest bardo ważna... — Muszę się widziéć z panem Vallerand bez straty czasu.
Do rozmowy wmięszała się Urszula.
— Pan Vallerand przyjmuje, — rzekła. — Ja panią zaprowadzę do niego... — Jakże mam panią zameldować?...
Małgorzata wyjąkała:
— Nazwisko moje nie jest mu znane...
— Proszę pani z sobą.
Urszula wyprzedziła gościa do pokoju przyległego do salonu i zostawiwszy ją na chwilę, udała się do Roberta.
— Kto tam? — zapytał chory.
— Jakaś dama w grubéj żałobie, która pragnie się widziéć w ważnym interesie...
— Nazwisko jéj...
— Utrzymuje, że jéj pan nie zna... Czy mam wprowadzić tę panią?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/123
Ta strona została przepisana.