Zakręcono klamką i na progu ukazał o się trzy osób: lekarz, oficer policyjny i sierżant.
Student poznał ich od pierwszego wejrzenia.
— Proszę panów... — mówił dalej. — Wieleż podziękowań jestem wam winien!... Gdyby nie wy, jużby było po mnie...
— Jakże, czy lepiej? — zapytał lekarz z uśmiechem.
— Lepiej, doktorze... Spałem wybornie, tylko mnie głowa bardzo boli...
— Bardzoby mnie dziwiło, gdyby było inaczej, ale ulżymy panu, a potem pogadamy.
Odwiązawszy bandaż kryjący część głowy Pawła, doktór odgarnął włosy, obejrzał ranę, która była tylko dużym guzem i nieprzedstawiała żadnego niebezpieczeństwa, a potem zawołał:
— No! udało się panu!... Ów zuch tego się spisał!... Walił z całej siły!... gdyby nie kapelusz, który szczęśliwie osłabił cios i po którym się kij ześliznął, byłbyś na miejscu zabity!...
Paweł chciał coś przemówić.
— Pozwól mi pan przyłożyć kompres... — rzekł żywo lekarz. — Potem będziesz pan mógł mówić do woli.
Opatrunek odbył się w parę chwil, gdyż lekarz zawczasu zaopatrzył się w potrzebną maść i bandaże płócienne.
— Teraz — rzekł ukończywszy — pozwalam panu mówić, z warunkiem, abyś pan nie nadużywał.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1234
Ta strona została przepisana.