dować, lecz to także pewna, że nie on pana uderzył.
— Któż więc, jeżeli nie on? — zapytał Paweł.
— Wspólnik...
— Jakiegoź on mógł mieć wspólnika?
— Jednego z tych, bandytów, którzy Skaldą przypływają do nas ze wszystkich części świata, i od których nadaremnie staramy się oczyścić Antwerpię.
— Czy masz pan na to jaki do wód?— Tak jest i niezbity.
— Jaki?
— Oskar Loos postanowił sobie stanowczo zabić pana w zasadzce, w którą cię wciągnał, ale za nim doszedłeś do miejsca wybranego przez mordercę, on umarł...
— Umarł!... — powtórzył student osłupiały.
— Tak jest, zabity przez atak apoplektyczny.
— Zatem te papiery, o które przybyłem aby się upomnieć u niego i którebym wszystką moją krwią opłacił, ja ich mieć nie będę? — szepnął boleśnie młodzieniec. — Jak się teraz dowiedzieć, gdzie są te papiery?
— Pod tym względem nie umiemy pana objaśnić — odparł oficer policyjny — bo przy rewizyi odbytej dziś rano w mieszkaniu Oskara Loos nic nie znaleźliśmy...
— Ach Renato... biedna kochana Renato... — szepnął Paweł — przepadła wszelka nadzieja! Nic nie mogę dla ciebie uczynić!
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1240
Ta strona została przepisana.