— To prawda, że wypadek cudownie panu usłużył... — odpowiedział oficer policyjny, — Oskar Loos musiał wiedzieć, że te listy były w woreczku i chciał je odzyskać. Dla tego to on wciągnął pana w zasadzkę, naznaczając panu schadzkę u siebie w domu o jedenastej w nocy i czekając ze wspólnikiem na pana, na drodze!
Paweł zdawał się odzyskiwać wszystkie siły.
Wzrok miał błyszczący.
— Już nie chcę więcej myśleć o zamachu tego nieszczęśliwego na mnie! — odpowiedział. — Bóg go ukarał... Nie żyje... Przebaczam mu wszystko z całego serca, jak równie jego wspólnikom i prawie sobie tego nie poczytuję za zasługę, gdyż chcąc mnie zgubić, został sprawcą mojego szczęścia... Proszę pana, zaniechaj pan tej sprawy... Ja żyję, rana moja jest mało znaczącą i muszę jaknajśpieszniej opuścić Antwerpię i wracać do Paryża... Przyrzecz mi więc pan, że nie będziesz prowadził śledztwa...
— Jest to niemożebnem... — odpowiedzią! oficer policyjny. — Panu pilno wracać do osoby ukochanej... Pojmujemy to, że nic nie ma naturalniejszego, ale nam to nie przeszkadza poszukiwać wspólnika Oskara Loos... Jest to naszym ńcisłym obowiązkiem. Antwerpia jest miasto, w którem bandyci grasują... Nie zasługiwalibyśmy na przebaczenie, gdybyśmy nie przyłożyli wszystkich starań do zmniejszenia ich liczby...
— Spodziewam się, że pan nie masz zamiaru mnie tutaj zatrzymywać? — zapytał Paweł z niepokojem.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1244
Ta strona została przepisana.