— Wcale nie... Możesz pan odjechać, ale my jednak i w pańską nieobecność nie przestaniemy prowadzić śledztwa... Rzeczą jest ważną, aby sprawiedliwość, o ile można, była wymierzoną... My chcemy pomścić nie tylko pana samego, do nas także należy czuwanie nad bezpieczeństwem publicznem. Będę pana prosił, abyś przed wyjazdem z Antwerpii udał się do naczelnego komisarza policyi, do biura głównego, celem podpisania protokółu o napadzie, którego pan byłeś ofiarą i dał swój adres w Paryżu.
— Gdzież jest biuro centralne?
— Przy ulicy Złotników pod Nr 13.
— Będę więc tam za godzinę.
Lekarz podskoczył.
— Za godzinę! — powtórzył z wyrazem osłupienia.
— Tak jest, panie.
— Ależ, kochane dziecię, o tem nawet myśleć nie można. Rana twoja, jakkolwiek nie jest ciężka, wymaga zupełnego spoczynku.
— Spoczynku, doktorze! — odparł gwałtownie młodzieniec. — Ja miałbym. odpoczywać, gdy tam mnie czekają we łzach, dręczeni śmiertelnym niepokojem! Ten spoczynek byłby dla mnie konaniem! Onby mnie zabił! Ja mam wolę, mam silę.... Dziś jeszcze wyjeżdżam do Paryża.
— Dzisiaj byłoby to dla pana niepodobieństwem — odpowiedział oficer policyjny.
— Niepodobieństwem!
— Tak jest.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1245
Ta strona została przepisana.