Leopold poszedł za Zenajdą, ale tym razem nie czekał z odezwaniem się do niej, aby odbywała zwykły stacyę przed znanym nam sklepem jubilerskim.
Przystąpił do niej na placu Bastylii.
Mała go poznała i rzekła do siebie, że z tego spotkania pewno wyniknie dla niej jaka nową gratka.
To też zwolniwszy kroku, rzekła z uśmiechem:
— Dobry wieczór panu... Jak się pan ma?
— Dziękuję moje dziecko... A ty?
— O ja jestem zdrowa jak rydz... nogi zdrowe... oko bystre... a apetyt mam jak młody wilczek. Czy mamy o czem mówić?
— I owszem.
— Chcesz pan wiedzieć, czy koronki nadeszły?
— Jestem z góry pewnym że nie, ponieważ mi mówiłaś że nadejdą w piątek.
— Nic nie uległo zmianie... Nadejdą w sobotę wieczorem, a w sobotę, starsza panna, pan wiesz, ta co to ma takie tony, pójdzie z niemi na ulicę Varennes...
— Więc nie mówmy już o koronkach...
— Zgoda... Czy pan chcesz mnie o co pytać... Nie obwijaj pan w bawełnę... Pytaj pań od razu.
— Zaraz to uczynię, ale tu jest zbyt ludno, a to co ci mam powiedzieć jest sekret...
— Doprawdy!... — a podaje pan sposób?... Ludzi jest wszędzie pełno.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1249
Ta strona została przepisana.