Przykleiła markę, skasowała ją i pokwitowała rachunek.
— Winienem pani — zapytał Leopold, którego czytelnicy, pomimo przebrania już, poznali.
— Okrągłe tysiąc pięćset franków, proszę pana — odpowiedziała pani Laurier.
Zbieg z więzienia wyjął pulares, otworzył go i wyjął paczkę biletów stufrankowych, które rachując rozłożył na stole kassowym.
— Ach! do licha! — zawołał nagle — zmuszony jestem przyjąć propozycyę, którąś mi pani przed chwilą uczyniła.
— Jaką propozycyę, proszę pana?
— Odesłania sprawunku do mnie, do domu. — Zabrakło mi stu franków do całkowitej summy, jaka się pani należy...
— Nic nie szkodzi... — odpowiedziała kupcowa uprzejmie. — Niech pan weźmie koronki, a sto franków zapłaci pan jutro lub kiedy indziej, gdy pan będzie przechodził przed sklepem...
— Zbytek łaski, pani — ale to być nie może... To się nie zgadza z memi zasadami, aby zabierać sprawunek, nie zapłaciwszy go całkowicie.
— Jednakże...
— Proszą bardzo, niech pani nie nalega...