knęła, ukłoniwszy mu się powtórnie z uprzejmością.
Zenejda ciągle zadawała sobie pytanie, gdzie ona słyszała głos bardzo podobny, z wyjątkiem akcentu, do głosu tego nieznajomego, ale nadaremnie męczyła swóją pamięć.
— Gdybyś nie była tak silnie zakatarzona — rzekła do niej kupcowa — to bym cię jutro wysłała do Port-Creteil... Zrobiłabyś ładny spacer i zapewne dostała dobrą gratyfikację od tego pana, który wygląda na bardzo bogatego... Ale jest za zimno.
— O! tak, proszę pani — odpowiedziała uczennica.
— Zamiast ciebie, pójdzie Renata, a choć nie zna okolic Paryża, potrafi się zoryentować.
— Ba!... przecież to nie trudno... Jedzie się koleją aż do stacyi, a na stacyi każdy powie... trzeba tylko mieć język.
A po cichu dodała:
— A ten pan co ma przyjść jutro! Toż to będzie miął minę, jak nie zastanie nikogo! No, no, no, toż to będzie! Ale to nie moja wina... Może znowu, kiedy zechce rozpocząć, a ponieważ będzie potrzebował moich usług, to ja na tem zarobię!...
Przy chodniku przed sklepem stanęła dorożka.
Wysiadła z mej Renata i weszła.
— Już załatwione?
— Tak jest, proszę pani.
— I odebrałaś?
— Wszędzie.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1264
Ta strona została przepisana.