— Renato, ty bluźnisz!...
— Ach! wołałabym spoczywać na zawsze na dnie rzeki, w której mnie rzucono... Ja sprowadzam nieszczęście na tych, których kocham...
Dziewczę wybuchło łkaniem.
Jarrelonge myślał z szyderstwem:
— Ta mała bardzo jest patetyczna! zdaje mi się że słucham piątego aktu nie byle jakiej melodramy!... Zresztą ma słuszność... Ja takżebym wołał, żeby była na dnie Sekwany... To djabelnie usunęłoby zawikłania....
I ustępując sile przyzwyczajenia zanucił przez zęby:
„Otóż będziemy zaraz na moście
Faridondaine, faridondon
Na moście Bercy
To tu...
Tak jak Barbari
Mój przyjaciel.“
Renata ciągle płakała.
Nagle łzy jej zadrżały.
Zadrżała, jak gdyby gwałtownie wstrząśniona uderzeniem elektrycznem i kładąc rękę na sercu, którego bicie ją dusiło, nadstawiła ucha.
— Co ci to? — żywo zapytała Zirzą.
— Słuchaj... słuchaj... — rzekła Renata. — Czy 81yszysz?
— Słyszę kroki na schodach... — rzekła studentka po upływie sekundy.
Renata drżąc cała, zbladła jak śmierć.