— Tak... kroki — powtórzyła zaledwie dosłyszanym głosem, tak głębokiem było jej wzruszenie — poznaję te kroki... to on! Zirzo... Zirzo... ja ci powiadam że to on!... Paweł!...
— Paweł! — zawołała jasnowłosa Zirza, biegnąc otworzyć drzwi.
Jarrelonge podskoczył na łóżku w górę jak gdyby karp.
— Co one mówią? — zapytał z przestrachem. — szalały te bydlęta!
I znowu zaczął słuchać dysząc i zlany potem.
On również usłyszał kroki.
Kroki się zbliżały.
Wkrótce dały się słyszeć w korytarzu.
Renata wsparta o stolik i prawie obezwładniona przez niezmierną radość, następującą po nieograniczonej rozpaczy, nie mogła uczynić ani jednego poruszenia.
— To on!... — zawołała Zirza — to on!...
Córka Małgorzaty straciła oddech.
Paweł przestąpił próg, poskoczył ku Renacie, pochwycił ją w objęcia, podniósł jak dziecko, przycisnął do piersi i okrył jej czoło i włosy pocałunkami.
Zirza płakała i śmiała się razem.
— Jarrelonge ze skurczonemi palcami pod kołdrą, był przerażający z wściekłości i strachu.
— On żyje!... On tutaj!... — mówił do siebie. — Milion djabłów, to prawdziwe nieszczęście!... Wszystko trzeba rozpoczynać na nowo!
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1275
Ta strona została przepisana.