Leopold niespokojnem okiem patrzał na tę przemianę.
— Do djabła! — pomruknął — musiałem przesadzić dozę... Zresztą mniejsza o to... śmierć prędzej nastąpi... Teraz tylko trzeba usunąć etykietę ojca Garnier, gdyż kolor mógłby obudzić nieufność malej... — To już nie szartreza ten likier, to curaçao... Każdegoby zwieźć można.
Po zdarciu etykiety, Leopold postawił butelkę na etażerce, przyprowadził wszystko do porządku i usunął ślady swego śniadania.
Nadeszło południe.
Panna ze sklepu pani Laurier miała przybyć dopiero o drugiej godzinie.
Leopold wyszedł z domu, a następnie z ogrodu, aby sobie zdać sprawę z tego co się działo na dworze.
Termometr wskazywał dziesięć stopni niżej zera i nieliczni mieszkańcy nie wychodzili z dobrze pozamykanych domów.
Zbieg z Troyes powrócił trzęsąc się z zimna, nakładł drew na na ogień, usiadł przy kominku, zapalił cygaro, wydostał z kieszeni gazetę dużego formatu, kupioną wczoraj wieczorem i dla zabicia czasu przeczytał od początku do końca.
Zimna krew nędznika była nieporównaną.
W chwili gdy miał popełnić ohydną zbrodnię, twarz jego wyrażała zupełny spokój; organ zastępujący mu miejsce serca nie bił gwałtowniej.
Plan miał ułożony.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1309
Ta strona została przepisana.