Jarrelonge otrząsnął się już ze swego pierwszego i instynktownego przestrachu.
— Djabelnie się mylisz! — zawołał — myślałem sobie o tobie od czasu do czasu!... Opatrzność mi cię zsyła.
— Opatrzność? — powtórzył Leopold z przerażającą powagą. ― Wiele mnie to nie dziwi... Opatrzność należy do moich przyjaciół... Nawet w razie potrzeby staram się dwóch tygodni.
— Szukam cię od dwóch tygodni.
— Dajesz na to słowo? — rzekł zbieg z więzienia szyderczo.
— Słowo Jarrelonge’a.
— Ba! doprawdy?... Bezwątpienia, twoje sumienie się odezwało... Czułeś w wyrzuty sumienia....
— Wyrzuty sumienia... — wyjąkał uwolniony więzień z zakłopotaniem.
— Ach, mój Boże, to się rozumie... najzatwardzialsze natury czasem je czują... Siedziałeś przy stole... jedz dalej... Podczas gdy będziesz jadł, pomówimy spokojnie.
— Właśnie tu idzie o spokojną rozmowę! — odparł gwałtownie Jarrelonge. Powiedziałem ci, żem cię szukał od dwóch tygodni i powiedziałem prawdę...
— Czegoś chciał odemnie?
— Zakomunikować ci ważnych w wydarzeniach, o zmartwychwstaniu, które cię może zgubić...
Leopold usiadł po drugiej stronie stołu i rzekł najspokojniejszym tonem:
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1324
Ta strona została przepisana.