dnie przetrząsnę twoją walizę, w której zamknęłaś potrzebne mi papiery.
Uwolniony więzień, którego twarz widocznie się zmieniała, przyłożył obiedwie ręce do piersi, wydają ryk głuchy.
— Rozpoczyna się... bądź spokojny — rzekł Leopold — to prędko pójdzie...
Nędznik padł jak bezwładna masa na krzesło, z którego się był podniósł.
Drżał cały; wielkie krople potu zraszały jego skronie; błędny wzrok wlepił w swego mordercę z wyrazem nieopisanego przestrachu.
Nagle się zerwał, jakby popchnięty sprężyną i rzucił się na Leopolda.
Chciał wołać o pomoc; głos zamarł mu w gardle, lecz rękami schwycił swego byłego wspólnika za ubranie i silnie się go uczepił.
Zbieg z Troyes po straszliwej walce zdołał się wyrwać i gwałtownie odepchnął Jarrelonge’a.
Ten ostatni padł na mały stolik, który pociągnął za sobą w swoim upadku.
Lampa napełniona naftą lubiła się na podłodze, okrywając palącym się płynem ubranie umierającego.
— No! — pomyślał Leopold chwytając walizę. — Rękopis musi się w środku znajdować.