Przez drogę długo mówili o celu swojej podróży i o tajemniczych nieprzyjaciołach, którzy grozili dziewczęciu.
Podmajstrzy szukał sposobu usunięcia wszelkiego niebezpieczeństwa od tej, na którą, czuwał i uniknięcia poszukiwań nędzników, którzy może w cieniu gotowali zasadzki.
— Oto co mi się wydaje potrzebnem... — rzekł do Renaty. — Jeżeli prześladowcy pani szli za jej śladem, to trzeba z niemi walczyć podstępem. Zapewne mniemano, że pani towarzyszy pan Paweł... Nie widząc go przy pani, będą przypuszczać, że podróżujesz sama, bo mnie nikt nie zna i nie wie, że ja pani towarzyszę... Pozorna samotność pani podwoi śmiałość zbrodniarzy i zapewne każę im zapomnieć o swojej zwykłej roztropności... Nie wiem jaki instynkt każę mi wierzyć, że ta podróż do Nogent pozwoli ich nam poznać, że się zdemaskują i pozwolą pani nie tylko bronić się przed niemi, ale jeszcze wydać się w ręce sprawiedliwości.
— Dałby to Bóg!... — szepnęła Renata. — Cóż pan myślisz począć?
— Wszak pani zdaje się niemoźliwem, czy tak, żeby ktoś się ośmielił w biały dzień napaść na panią w Nogent.
— Tak jest, niemoźliwem...
— I nie boisz się pani?
— Pewno że nie!...
— A więc, wysiadając z wagonu będziemy udawali że jesteśmy obcy, jedno dla drugiego... Pani
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1392
Ta strona została przepisana.