ilem cierpiała... a jednak przebaczam i zapominam.... Uczyńcie tak samo... przebaczcie... zapomnijcie...Pawle, jakże się ma ojciec?...
— Zdrów, kochana ciociu, ale się trochę niepokoi zbyt wczesną ostrością zimy, która krępuje jego liczne zajęcia.
— Dalby Bóg ażeby nie przedsięwziął prac nad swoje siły!...
— Ojciec mój jest odważny i niezmordowany, jak ci o tem ciociu wiadomo...
— Zapewne, a przytem jest inteligentny, ale czasami człowiek się łudzi... uważa za możebne to co jest niepodobném do wykonania.
— Ojciec mój ma w sobie zaufanie... Dotychczas wszystko mu się udawało...
— Pracą dorobił się pięknego majątku, wiem o tém, ale on obraca nie tylko swoim funduszem, obraca on znacznemi kapitalami osób obcych, a stracić bardzo łatwo... — Im z większej wysokości się pada, tem upadek jest straszniejszym.
— Upadek, gdy się dochodzi do celu, to byłoby okropném! — szepnęła panna de Terrys — ale na szczęście to jest niepodobieństwem... — Pan Lantier uchodzi za człowieka, którego śmiałość nie usuwa roztropności... Wedle ogólnego zdania on umie doskonale obliczać...
— Zasługuje on na takie mniemanie, pani, odrzekł Paweł. — Mój ojciec w niczem nie spuszcza się na przypadek i długo waży dobre i złe szansy interesu zanim się weźmie do niego.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/14
Ta strona została przepisana.