— Jak najprędzej... Pomówimy o tem po popowrocie...
Leopold rozstał się z Ryszardem.
— Ten chłopak — myślał oddalając się od oberży — ma słabą głowę, naturę miękką jak glina, gotową do zbrodni i dobrego czynu i niezdolny jest oprzeć się temu, który go umiał urobić i nim owładnąć... Trzymam go, on zrobi to co ja zechcę...
Były więzień poszedł prosto do hotelu pod Łabędziem krzyżowym.
Kazał sobie podać śniadanie w małym pokoiku, oddzielonym od głównej sali szklannemi drzwiami.
Przez drzwi te mógł wszystko widzieć i słyszeć.
Gospodarz, mały gruby człowieczek, nazwiskiem Marot, wydawał służącym rozkazy.
Leopold nadstawił ucha.
Przybywszy z zamiarem dowiedzenia się, w której części hotelu mieszkała Renata, został zadowolony stosownie do życzenia.
Na progu sali ukazała się służąca.
— Czy kto dzwonił z numeru trzeciego?... — rzekł gospodarz.
— Tak panie... To ta młoda panienka, co sama przyszła...
— Czegóż ona chce?
— Kazała sobie napalić na kominku...