ja odchodzę... Jutro, w południe, pod Czerwonym kapeluszem.
— Do jutra.
Ryszard zeszedł do kantoru hotelowego i zapłacił co był winien.
W pół godziny później znajdował się w numerze hotelu pod Łabedziem krzyżowym.
Kazał sobie przynieść karafeczkę koniaku i zamknął się zapłaciwszy z góry należność za numer i mówiąc, że musi wyjechać o świcie i potrzebuje odpocząć.
Brat Ryszarda Beralle doskonale pojmował, że dla dokonania tego co zamierzał, potrzebna mu była całkowita krew zimna.
Pił jednakże, lecz z umiarkowaniem, w sposób, ażeby nie odurzyć swego umysłu i nie ubezwładnić ruchów.
Oczekiwanie miało być długie i wskutek tego nudne, ale pieniądze które miał w kieszeni i które miał wkrótce odebrać, kazały mu mieć cierpliwość.
Zabijał czas myśląc o przyszłości i układając projekta, które wyobraźnia podbudzona przez koniak przedstawiała mu w najświetniejszych kolorach.
Leopold Lantier, jak czytelnikom wiadomo, był to lis przebiegły, który nie zaniedbywał żadnej ostrożności, jeżeli ta wydała mu się potrzebną.
Od czasu śmierci Jarrelonge’a, nie raz badał słabe i silne strony swego położenia.
Czuł on z góry, że będzie zgubiony, jeżeli wpadnie w ręce sprawiedliwości.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1434
Ta strona została przepisana.