Poczem zwracając się do pani Bertin, dodał:
— Może to rozkaz, o którym mowa.
Na ustach Małgorzaty błysnął blady uśmiech.
Nadzieja, która na chwilę znikła, odżyła w jej sercu.
Odźwierny wyszedł drzwiami prowadzącemi do kancelaryi.
Nieobecność jego trwała tylko kilka sekund.
Doręczył podpisane pokwitowanie strażnikowi policyjnemu, który je włożył do torby, ukłonił się po wojskowemu i wyszedł.
— A więc? — zapytała bojaźliwie Małgorzata.
— Nic nie wiem, proszę pani...
Nagle w izbie poczekalnej odezwał się dzwonek.
Oficyalista otworzył drzwi.
Jakiś głos wymówił te wyrazy:
— Panna dę Terrys uwolniona.
Pani Bertin i podniosła się jak gdyby zgalwanizowana.
— Nareszcie!... — szepnęła. — Nareszcie!...
— Jeszcze są do załatwienia niektóre formalności.. — rzekł odźwierny — musi pani poczekać ze dwadzieścia minut....
I zadzwonił.
Wszedł dozorca... Odźwierny powtórzył mu rozkaz wydany w kancelaryi.
Dozorca wykręcił się na piętach ruchem starego żołnierza i wyszedł.
— Czy ja ją zaraz zobaczę?... — zapytała Małgorzata.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1455
Ta strona została przepisana.