— Nie, pani...Aresztowani wchodzą do kancelaryi z wnętrza więzienia... Zobaczy pani osobę, która ją interesuje, dopiero jak tędy będzie przechodziła wolna przez drzwi, które pani otwierałem.
— Dziękuję panu.
Upłynęło pół godziny.
Panią Bertin ogarnęła gorączka... Zdawało jej się że czekanie nigdy nie będzie miało końca.
Dzwonek z kancelaryi powtórnie zabrzęczał.
Odźwierny otworzył.
Powtórnie odzwał się głos:
— Panna de Terrys uwolniona.
I Honoryn ubrana czarno, blada jak śmierć, ukazała się we drzwiach.
Jej pierwsze spojrzenie padło na panią Bertin, stojącą naprzeciw niej.
Dziewczę ździwione wydało krzyk radości i z płaczem rzuciło się w wyciągnięte ramiona Małgorzaty.
Obiedwie trzymały się długo w objęciach.
— Drogie... kochane dziecię... wyrzekła wdowa, odzyskawszy swobodę mowy. Otóż jesteś usprawiedliwiona... wolna...
— Bóg się nademną zlitował... — odpowiedziała sierota. Już był czas... miałam uledz... szaleństwo przychodziło mi do głowy... gmach złowrogi... to miejsce, Pójdź... opuśćmy ten gdziem tyle przecierpiała...
Odźwierny otworzył drzwi zewnętrzne. Małgorzata pociągnęła panne dé Terrys aż do czekającego na nie powozu.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1456
Ta strona została przepisana.