— A kiedy ma wrócić?.
— Może jutro rano...
— Mój Boże!... mój Boże!... — wyrzekła Małgorzata z głębokiem zniechęceniem. Czekać... jeszcze czekać... wiedzieć że żyje... że mogłabym ją widzieć... uścisnąć w swoich objęciach... i czekać!... Jaka męczarnia!...
Otarła łzy spływające po twarzy i mówiła dalej:
— Ta depesza, którą pan otrzymałeś dla pana Pawła Lańtier, to może od Renaty... Czy by nie można jej otworzyć i dowiedzieć się...
Odźwierny przybrał minę obrażonej, godności.
— Otworzyć kopertę! — odparł. — Czy pani może o tem pomyśleć?...
— To prawda... masz pan słuszność... jestem szalona.
— Jedna tylko osoba mogłaby sobie pozwolić to uczynić...
— Jedna osoba?... — powtórzyła Małgorzata niespokojnie.
— Tak... pani jednego z przyjaciół pana Pawła, upoważniona przezeń pod tym względem... pani Izabela.
— No! to biegnij poszukać tej pani... błagam pana... ja hojnie za to wynagrodzę... tylko prędko...
— Z całego serca pragnąłbym pani zadosyć uczynić. Ale pani Izabeli nie ma.
— Nie ma! i jej także! — szepnęła biedna kobieta zgnieciona temi następującemi po sobie ciosami. — No! wszystko mi się wymyka!... Ach! co za męczarnia!
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1466
Ta strona została przepisana.